czwartek, 11 grudnia 2014

Brnąłem do Ciebie maju...

Przyszło dziś do mnie... Tak nieadekwatnie do pogody... Ten śpiewany przez SDM Baran, ale taki fajny, że nawet przez chwilę pomyślałam, że Stachura i tylko mnie zdziwiło co on taki optymistyczny...

Bo to dziś, niedokładnie w środku grudnia, wysiadając późnym wieczorem z niespodziewanej eskapady po totalnie brakujące pieczywo poczułam się zupełnie nie jak w bezbarwnym korytarzu, ale jak w środku maja, bo fajnie, bo daję radę, bo mi się bateryjki same ładują, bo na drobną przyjemnostkę w postaci soundtracku Pana Kleksa i Shreka w aucie zawsze czas się znajdzie, bo wreszcie widzę płyn w mojej szklance, na dnie czy po brzegi, ale jest :) Bo nie rozumiem wreszcie narzekania na pogodę, bo tak pięknie były oszronione drzewa wczoraj, bo...

Brnąłem do ciebie maju przez mrozy i biele
przez śnieżyce i zaspy i lute zawieje
przez bezbarwne szpitalne korytarze stycznia
w tych korytarzach słońce gasło ustawicznie 
a teraz maj dokoła maj wyświęca ogrody
i cały ja i cały ja zanurzony w jordanie pogody
a teraz maj i maj i maj dokoła się święci
od wonnych bzów szalonych bzów wprost w głowie się kręci

środa, 15 października 2014

Tęsknię za Twardowskim

Oj bardzo, do tego przekonania, że małe i niby-nieistotne jest piękne i ważne, do ważenia słów, do prostoty posiadającej głębię-głębi. I też do tego przekonania, że o każdym można powiedzieć coś dobrego, od każdego można się czegoś nauczyć. Myślę, że nawet z Tym Strasznym Genderem Twardowski by się jakoś dogadał... A może tylko idealizuję :D

piątek, 11 lipca 2014

Zgrzyt betonu o beton...

Zgrzyta mi, w internetowych i realowych dyskusjach, tych komentujących najnowsze sensacje z pogranicza medycyny i etyki i tych o dawnych starciach, w których dawno już po ptakach, a emocje pozostały. Późno jest, a mi się zebrało na posta. No za późno po prostu, żeby wyjść poza lakoniczność, za późno...

niedziela, 12 stycznia 2014

Piękna zapinka do łańcuszka :)

Zostałam nominowana do Liebster Blog Award przez Matkę Płaczoliny. Dzięki! Bardzo mi się podoba idea ciągłej zmiany pytań, dzięki czemu nawet jeśli do kogoś to wraca co tydzień to można się nie powtarzać... Fajnie, że ktoś mnie czyta, skoro już tu czasem coś napiszę i w dodatku jestem taką zołzą, która nie czyta innych...
No więc mam odpowiedzieć na 11 pytań, zadać 11 pytań i nominować 11 osób (serio 11? nie przychodzi mi do głowy nawet 1, no dobra przychodzą mi 2, ale jedna właśnie została nominowana, a druga mnie nominowała...). Ale te dwie pierwsze rzeczy zrobię, a co tam, zawsze to jakiś materiał na wpis w czasie, w którym czeka się na możliwość zrobienia z siebie posiłku dla smoka... (lub zamiast...)


1. Jakie najgłupsze pytanie ktoś Ci kiedyś zadał (pytania zadane tutaj się nie liczą!)?
Drażnią mnie trochę te pytania w stylu "gdzie idziesz" i "co jesz" kiedy wyraźnie widać gdzie idę i co jem.
2. Co lubisz robić, żeby się nie narobić?
Szydełkować oglądając TV. Dużo się nie narobię a disajnerski efekt powstaje.
3. Co to jest zdrowy egoizm?
To jest chyba ta cienka linia pomiędzy skrajnym egoizmem a zaniedbywaniem siebie, pewnie jest szersza, tylko ja patrzę na nią pod niewłaściwym kątem...
4. Czego nie może Ci zabraknąć do szczęścia?
Powietrza, wolności, czasu...
5. Gdzie i kiedy masz największe łaskotki?
W powietrzu pomiędzy ręką mojego męża a moim brzuchem po dłuższej sesji normalnego łaskotania.
6. Gdzie jest Nemo?
W zaklętym kręgu natury, znanym z Króla Lwa, a konkretniej pewnie minął dwunastnicę...
7. Jak żyć, żeby nie zwariować?
Po swojemu i dając sobie prawo do bycia sobą nawet jeśli w języku nienawiści będzie to brzmiało jak: leniwa pracoholiczka, zaniedbująco-nadopiekuńcza matka, gospodyni Magda świniom kluski zjadła itd... 
8. Jesteś dla siebie wyrozumiały/a?
Chciałabym :)
9. Jakie swoje słabości kochasz najbardziej?
Słabość do ciasteczek ^.^
10. Do czego nigdy się nie przyznasz przed samą/ym sobą?
Nie wiem, żeby wiedzieć i napisać na blogu to musiałabym się do tego przyznać, prawda?
11. Do czego chcesz dojść? Może być w życiu :-)
Do końca tych pytań! O, udało się :)

A teraz moje.... eee... odezwało się moje psychologiczne zacięcie, więc oto moje własne zdania niedokończone;)

1. Najtrudniejsze w życiu ...
2. Dawno już za mną ...
3. Cieszy mnie bardzo ...
4. Najlepiej umiem ...
5. Kiedy myślę ...
6. Napisałam/em kiedyś ...
7. Często mi się wydaje ...
8. Siebie kocham ...
9. Cenię w życiu ...
10. Wczoraj ...
11. Ciągle ...

Fajne i bez rozwinięcia IMO. Niniejszym więc ogłaszam, że zła karma wynikła z przerwania łańcuszka objawiła się u mnie nierównym upieczeniem pysznych migdałowych kruchych ciasteczek i jeszcze wyciem dziecka po bardzo udanej wizycie w bajkolandzie ze znajomymi, przed którymi miałam ochotę błysnąć jako super matka super dziecka. Zyskałam dodatkowo świetną wymówkę dla kolejnych niepowodzeń :D

Gdyby jednakowoż ktoś miał ochotę dokończyć powyższe zdania będzie mi bardzo przyjemnie. Niekoniecznie w formie jednopostowej :)

środa, 1 stycznia 2014

Jak matki grają w cRPG?

Normalny człowiek to sobie włącza kompa w sobotę koło południa i z mini przerwami na szybkie siku i drzemkę ciupie aż się poniedziałek dobrze nie rozkręci. A i w tygodniu czasem usiądzie... I tak w parę miesięcy to się zdąży przeczytać wszystkie książki, wykonać wszystkie misje, odkryć wszystkie lokacje i zostać Hortatorem wszystkich Rodów, zabić Voldermorta czy kogo tam trzeba. No w każdym razie "wiele godzin wciągającej rozrywki brzmi zachęcająco prawda?

Nie dla matki. Nie wiem jak inne matki to organizują, ale ja gram w coś ambitniejszego 1-3 godzin raz na parę tygodni, no chyba, że akurat mam półroczną przerwę, bo jakoś są inne rzeczy. Np. na zeszłą Gwiazdę dostałam Skyrim. Spoilerów nie będzie, bo do żadnego jeszcze nie dotarłam. No więc mam góra 3 godziny wieczorem. Godzinę ściąga się aktualizacja, no przecież bez tego ani rusz, a że ostatnio grałam parę tygodni temu to na bank jest aktualizacja. Gorzej jeśli komp też był tak odpalany, wtedy ściągają się dodatkowe pół godziny jakieś inne aktualizacje. Potem (jeśli w ogóle jest jakieś potem, bo czasami mi się odechciewa i zaczynam robić coś innego w stylu np. wysyłania jeża w kosmos) matka, o przepraszam, cesarski w lekkiej zbroi i z dwuręcznym mieczem, albo czym tam popadnie staje sobie i wciskając losowe klawisze ("jak się tym do k... nędzy steruje?") w końcu włącza dziennik ("co ja do jasnej Anielki miałam teraz robić?"). Obrawszy wreszcie cel wyruszam więc ku nowej przygodzie. Nową przygodą okazuje się być smok, którego należałoby powalić jakimś sposobem, ale niby jakim? Wszelakie przestrogi spotkanych do tej pory postaci dawno wyleciały mi z głowy, możliwość użycia krzyku (która powinna być przez matkę wszak dobrze opanowana) jakoś też pod palec nie weszła, w panice szukam klawisza dobycia broni, zmiany broni na łuk, leczę poparzenia i ten tego, przyczajam się pod krzakiem. I ślę strzały w kierunku smoka. Mało celnie, ale przynajmniej żyję... Ale skuteczności pragnę wyruszam więc do leża, widzę smoka tuż tuż, dobywam miecza i... wczytuję stan sprzed wyruszenia ku nowej przygodzie... Dziękuję państwu, w sumie mój czas już minął. Następnym razem pewnie nie będę pamiętać "co to ja teraz miałam..." i jak się tym steruje :D