środa, 12 września 2001

A'propos WTC

Żyje sobie gdzieś w świecie całkiem normalny ludek. Codziennie rano wstaje, je śniadanko, idzie do pracy, gdzie przez 8 godzin przeprowadza transakcje bankowe przez komputer (trochę monotonna, ale lekka praca), potem wraca, je obiad, spędza trochę czasu z żoną i dziećmi, siedzą sobie przed telewizorem np. Wieczorem je kolację, czyta coś do poduszki i zasypia. Stara się być dla innych dobry, nikogo nie okrada, nikogo nie zabija, jest naprawdę w porządku. Jednak nie jest szczęśliwy, zawsze czegoś mu brakuje, ciągle coś go martwi... Praca jest trochę nudnawa, w dodatku szef go nie lubi. Za mało zarabia i nie może wysłać syna na wymarzoną wycieczkę, mała córeczka boi się ciemności i trzeba przy niej siedzieć wieczorami, najmłodsze chyba się przeziębiło, a żona czegoś znowu jest niezadowolona. Aż tu nagle ciach, bum, w ciągu jednej chwili dostrzega to, czego wcześniej nie widział: tak naprawdę JEST SZCZĘŚLIWY... Tylko, że może wtedy już jest za późno, może wtedy już tego nie ma, może JEGO już wtedy nie ma...