wtorek, 24 kwietnia 2001

Opowieść o zagładzie

Nie lubię deszczu. Ale nie dlatego, że wszystko naokoło jest mokre, że z góry lecą na człowieka hetrolitry wody... To może być nawet przyjemne, a szczególnie perspektywa suchych ręczników, nowego ubranka i ogólnej radości suszenia się, robienia gorącej herbaty i całego takiego zamieszania; a potem patrzenia długo na wielką kąpiel świata przez smugi wody spływające po szybie. Najgorsza w deszczu jest jego skłonność do przyzywania na powierzchnię tych niemych, obłych stworzeń, które z dziwnym zapamiętaniem wpełzają ku własnej zgubie na chodniki i jezdnie, by chwilę potem zginąć brutalnie stratowane przez nieuważnego przechodnia. A nawet uważny i ostrożny przechodzień nie uratuje wszystkich. Czasem jest ich bowiem tak dużo, że nie zostawiają wolnego miejsca dla istot o wiele od siebie potężniejszych. W przekonaniu, że świat do nich należy skazują się na zagładę. Człowiekowi, który je kocha każą cierpieć świadomość, że z każdym krokiem dokonuje masakry, zaś temu, kto ich nienawidzi dają wspaniałą okazję do znęcania się nad ich biednymi, nagimi, różowymi ciałkami. Posiadanie instynktu jest największym dramatem dżdżownic.

wtorek, 3 kwietnia 2001

Niedziennik

Hmm... Dobrze, że nie nazwałam tego "dziennik", musiałabym kłamać, a kiepsko mi to wychodzi :-)
Jak wszystko dzisiaj... Od 5 godzin próbuję bezskutecznie ściągnąć 500Kb z internetu... czy to naprawdę tak dużo? Poza tym w zasadzie wszystko byłoby OK, gdyby ktokolwiek się mną przejął... Cóż warci są przyjaciele, którzy mają cię w ... ech... nieważne... Tak naprawdę to po prostu mam doła... Jutro rano będzie lepiej, słonecznie, cieplutko, wiosennie. O ile nie będzie padać... Kłapouchy ma dziś wiele mądrości życiowej w sobie...