wtorek, 21 maja 2013

Daniel Defoe "Moll Flanders"

Dojrzałam na półce we własnym domu, co więcej we własnej sypialni mroczny obiekt nastoletniego pożądania. Nigdy mi się jakoś nie złożyło z filmową Moll Flanders tak szczęśliwie, jak złożyło się z innym zakazanym owocem czyli "Błękitną Laguną", innymi słowy nie było mi dane jej obejrzeć, a jedynie zerknęłam parę razy na urywek (zaciekawiający w równym stopniu co inne obyczajowe filmy o kobietach z czasów dawnych, ale w odróżnieniu od nich skrupulatnie wyłączany przez naszego domowego Stróża Moralności). Nigdy więc nie obejrzawszy filmu przeczytałam po nastu latach na pocieszenie książkę. Poznałam historię kobiety od lat najmłodszych wiedzącej dokąd zdąża, ale najczęściej i tak płynącej z nurtem rwącej rzeki życiem zwanej... Historię jak na dzisiejsze czasy niepotrzebnie ukraszoną samobiczowaniem, a może to moje ogromne przyzwolenie na odstępstwa od normy dla bohaterów fikcyjnych. Ale chyba przeczytałam niedokładnie, bo od 4 dni się zastanawiam w którym konkretnie miejscu ona była tą ladacznicą z tytułu. Obawiam się, że to coś jak z Jagienką z "Krzyżaków" i orzechami, czyli albo była nią tylko w tytule, albo w jakimś jednym zdaniu, którego nie zauważyłam. Albo coś jest nie tak z moim rozumieniem pojęć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz