wtorek, 24 kwietnia 2001

Opowieść o zagładzie

Nie lubię deszczu. Ale nie dlatego, że wszystko naokoło jest mokre, że z góry lecą na człowieka hetrolitry wody... To może być nawet przyjemne, a szczególnie perspektywa suchych ręczników, nowego ubranka i ogólnej radości suszenia się, robienia gorącej herbaty i całego takiego zamieszania; a potem patrzenia długo na wielką kąpiel świata przez smugi wody spływające po szybie. Najgorsza w deszczu jest jego skłonność do przyzywania na powierzchnię tych niemych, obłych stworzeń, które z dziwnym zapamiętaniem wpełzają ku własnej zgubie na chodniki i jezdnie, by chwilę potem zginąć brutalnie stratowane przez nieuważnego przechodnia. A nawet uważny i ostrożny przechodzień nie uratuje wszystkich. Czasem jest ich bowiem tak dużo, że nie zostawiają wolnego miejsca dla istot o wiele od siebie potężniejszych. W przekonaniu, że świat do nich należy skazują się na zagładę. Człowiekowi, który je kocha każą cierpieć świadomość, że z każdym krokiem dokonuje masakry, zaś temu, kto ich nienawidzi dają wspaniałą okazję do znęcania się nad ich biednymi, nagimi, różowymi ciałkami. Posiadanie instynktu jest największym dramatem dżdżownic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz